Św O PIo-stygmatyk1.doc

(113 KB) Pobierz

Święty Ojciec Pio - Stygmatyk

 

Ojciec Pio nie dał się sfotografować żadnym aparatem przez 50 lat. A odwiedzało Go dziennie setki różnych gości, rozmawiając z Nim bezpośrednio, spowiadając się czy też uczestnicząc we Mszy św.
Fotoreporterzy robiący Ojcu zdjęcia przy różnych okazjach, byli rozczarowani po przybyciu do swoich ciemni fotograficznych. Zdjęć na kliszy nie było. Zdegustowani prosili więc innych zakonników o pomoc w tej sprawie. Pewnego dnia przełożony Kapucynów rozkazał Ojcu Pio pod posłuszeństwem, ażeby pozwolił się wreszcie fotografować. Od tej pory zdjęcia wychodziły.

Rys biograficzny OJCA PIO

Ojciec Pio urodził się 25 maja 1887 r. w Pietrelcinie, w małym ciasnym domu jako czwarte dziecko, przy czym dwoje z nich wcześniej zmarło. Jego rodzicami byli Grazio Forgione i Maria Giuseppa Di Nunzio, ubodzy rolnicy. Na chrzcie otrzymał imię Francesco. Mały Francesco wzrastał w łasce i dobroci serca pod czujnym okiem matki, która od najmłodszych lat uczyła go miłości do modlitwy, do Jezusa i do Matki Bożej. Od najmłodszych lat uczestniczył w codziennej Mszy świętej i pozostawał na długich medytacjach przed Tabernakulum. Uwielbiał samotność i ciszę z rozważaniem Męki Jezusa Chrystusa. W tych warunkach wzrasta jego pragnienie całkowitego poświęcenia się Bogu. Od piątego roku życia doświadcza nadprzyrodzonych wizji Pana Jezusa, Matki Bożej i innych świętych, którzy przygotowują go do przyszłej trudnej misji. Przez poświęcenie siebie Panu Bogu będzie musiał zmierzyć się z szatanem i światem, lecz wspomagany przez Pana Jezusa, Matkę Bożą, świętych i aniołów zawsze odniesie zwycięstwo. Będą to jednak zwycięstwa okupione wielkim, acz dobro-wolnym cierpieniem. 22 stycznia 1903 r. włożył tak upragniony od dzieciństwa habit franciszkański i przy-jął nowe imię: brat Pio z Pietrelciny. Tam w nowicjacie zrozumiał ogrom łask, jakimi go Pan Bóg obdarzał i tę wielką miłość, która ochraniała go przed szponami szatana i powabami tego świata. Zaczął pojmować, do jak wielkiej misji Bóg go przeznaczył, dlatego mógł napisać: “Najwznioślejsza misja od chwili, gdy powierzyłeś ją swojemu Synowi. Misja znana jedynie Tobie i mnie”. 

10 sierpnia 1910 r. brat Pio otrzymał święcenia kapłańskie, po których napisał: “Moje serce jest na-pełnione po brzegi radością i czuje się ciągle coraz bardziej przygotowane na przyjęcie jakiegokolwiek cierpienia, byleby tylko poddać się Panu Jezusowi”. Ojciec Pio rozpoczął swą wielką misję w Pietrelcinie, wśród prostych ludzi, którzy go kochali i podziwiali. Dni spędzał na długotrwałej modlitwie i medytacji, odwiedzał chorych i uczył młodych katechizmu, udzielał nauk dorosłym i pomagał proboszczowi. Pobyt w Pietrelcinie składał się z okresów szatańskich udręk i najmilszych ekstaz. W międzyczasie chorował na tajemnicze choroby, podczas których niekiedy przez wiele dni jedynym pożywieniem była Eucharystia. Ojciec przełożony mawiał wtedy, że Ojciec Pio żyje prawie że cudem, bez żadnego pożywienia. Straszliwe udręczenia szatańskie przyjmował z wielką pokorą, czyniąc się żertwą ofiarną, by wszyscy grzesznicy zostali zbawieni.

Przybycie w 1916 r. Ojca Pio do klasztoru Kapucynów w San Giovanni Rotondo spowodowało wielkie przebudzenie franciszkańskiej duchowości, nie dostrzeganej w poprzednich latach i przyciągało do sanktuarium Matki Bożej Łaskawej wciąż wzrastającą liczbę dusz tęskniących za chrześcijańską doskonałością. Centrum życia duchowego Ojca Pio był Pan Jezus w Eucharystii. Jego oddanie koncentrowało się wokół Tabernakulum. Toteż z godziny na godzinę, dzień i noc, trwał na rozmowie z Bogiem, Mieszkańcem Tabernakulum. Gdy pytano, gdzie można go znaleźć, jeśli nie ma go w celi albo w konfesjonale, odpowiadał: “Przyjdź i szukaj mnie na chórze, przed obliczem Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie”. Msza święta była Kalwarią dla niego, lecz również była jego Rajem. Widział niebo otwarte, wspaniałość Pana Boga, chwałę aniołów i świętych. Świat – powiedział Ojciec Pio – mógłby nawet istnieć bez słońca, lecz nie mógłby istnieć bez Mszy świętej. Msza święta sprawowana przez Ojca Pio, widzialnie odtwarzała Mękę Jezusa Chrystusa, nie tylko w mistycznej formie, ale także fizycznie, w jego ciele. Ktokolwiek wątpił w prawdziwą obecność Pana Jezusa w Eucharystii, uczestnicząc w Mszy świętej Ojca Pio, musiał w to uwierzyć. Wielu biskupów i kapłanów mówiło: “Dzięki Ojcu Pio poznaliśmy wartość i doniosłość Mszy świętej; nauczyliśmy się, jak sprawować Mszę świętą”. Bezsenne noce spędzone na modlitwie, były przygotowaniem do Mszy świętej i zjednoczenia z Jezusem Chrystusem w Komunii świętej. Dni przeżyte na modlitwie, w konfesjonale, na posłudze duszpasterskiej były hymnem dziękczynienia. Jego myśli, spojrzenia, westchnienia były zawsze dla Jezusa w Najświętszym Sakramencie, od którego nie potrafił się odłączyć bez cierpienia, jak gdyby przyciągany silnym magnesem. Ojciec Pio miał wiele duchowych dzieci, które pod jego kierownictwem najpewniej podążały w kierunku zbawienia. Lucia Fiorentino, prosta dusza, uświęcona pod kierownictwem Ojca Pio tak zapisała w swoim dzienniku: “Pan Jezus mówił mi: ‘Z daleka przyjdzie ksiądz, symbolizowany przez wielkie drzewo, które miało być zasadzone w klasztorze. Drzewo tak wielkie i dobrze ukorzenione, że osłoni swoim cieniem cały świat. Ktokolwiek, mający wiarę, schroni się pod tym drzewem, tak pięknym i bogatym w liście, otrzyma prawdziwe zbawienie; a temu, kto pogardzi i wyśmieje to drzewo, Pan Jezus zapowiedział ukaranie”.
 
Wieść o świętości Ojca Pio rozeszła się po całej Italii oraz świecie, a krwawe ukrzyżowanie, które odbyło się 20 września 1918 r., co objawiło się wyciśnięciem stygmatów – ran na rękach i nogach, a także rany boku, potężną siłą przyciągało tłumy do klasztoru Matki Bożej Łaskawej i na górę Gargano, znajdującą się obok klasztoru i słynącą dodatkowo z trzykrotnego ukazania się na niej św. Michała Archanioła w V w. Po tym cudownym wydarzeniu natychmiast zaobserwowano niezwykłe i szczere przebudzenie chrześcijan i eucharystycznego życia. Ojciec Pio swoim przykładem dawał najlepszy przykład kapłańskiego życia, co najlepiej zaznaczył na jednym z obrazków ofiarowanych swemu współbratu: “Pan Bóg domaga się serc wszystkich, lecz najbardziej ze wszystkich – serc swoich sług. O ileż więcej czułości ma zwykły samarytanin od księdza! P. Pio Capp. no.”. W ten sposób pragnął przypomnieć wszystkim kapłanom, żeby byli Chrystusami na tej ziemi, aby utrzymali Jezusa żyjącego, działającego w duszach i w służbie dla zbawienia dusz. Chciał też podkreślić miłość i dobro zwykłego samarytanina dla bliźnich, którzy są nieszczęśliwi i biedni, w przeciwieństwie do apatii i obojętności tak wielu księży, którzy jej nie odczuwają i nie robią nic dla zbawienia dusz i dla dobra cierpiących. Bardzo bolał z tego powodu. Ta szczerość Ojca Pio nie u wszystkich kapłanów przysparzała mu przyjaciół, toteż wiele w życiu wycierpiał zarówno od współbraci w kapłaństwie jak i od władz kościelnych. Lud prosty nigdy go jednak nie opuścił. Ojciec Pio mógł tak stanowczo głosić prawdę, ponieważ całkowicie był podobny do Jezusa Ukrzyżowanego, a nawet często na oczach wielkich tłumów przemieniał się w Niego podczas sprawowania Najświętszej Ofiary. Mawiał wtedy: “W czasie sprawowanej Ofiary Mszy świętej wiszę na krzyżu razem z Jezusem i cierpię wszystko, co Jezus cierpiał na Kalwarii tak bardzo, jak to jest możliwe dla człowieka”. Mszy świętej nie odprawiał nigdy krócej niż dwie godziny, a przygotowywał się do niej gorliwie już od północy. Mimo tego wierni podczas sprawowanej przez niego Najświętszej Ofiary nie mieli poczucia upływu czasu, a widząc to zjednoczenie z Chrystusem wielu się nawracało ze łzami w oczach. Wielu wiernych, nawet niewierzących, widziało wtedy twarz Ojca Pio przeobrażoną w Ecco Homo lub w Jezusa Ukrzyżowanego, lub świetlaną i świecącą oślepiającym blaskiem nieopisanego piękna. Ilekroć Ojciec Pio pojawiał się, oniemiałe i wzruszone tłumy patrzyły na niego, płakały, błagając o modlitwę, błogosławieństwo, łaskę, skruchę i powrót do Boga, jak też o uzdrowienie fizyczne. Ojciec Pio był pośrednikiem niewiarygodnej ilości cudów w duszach i ciałach tych, którzy w niego wierzyli, zgodnie z tym, co Pan Jezus wcześniej o nim powiedział: “Jestem Tym, który działa w tej duszy, znalazłem w niej wielkie upodobanie i w nią zstąpiłem. Wszystko, co Ojciec Pio czyni, jest całkowicie przeze Mnie przyzwolone... Uczynię go wielkim, tego syna Mojego, który wypełnia Moją wolę nawet za wysoką cenę okropnego bólu i trudnych poświęceń. Nakłonię go, aby zdumiał wszystkich, by przyciągnął do Mnie dusze...”

Tę książkę warto przeczytać: Spośród wielu pozycji, które ukazały się na temat błogosławionego Ojca Pio, jedna zasługuje na szczególną uwagę, jako, iż została napisana przez jego współbrata i bliskiego przyjaciela O. Alberto D’Apolito: “Ojciec Pio z Pietrelciny”. Jest ona wydana przez Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie.

22 września 1968 roku stygmaty wyryte przed 50 lat znikły. Od r. 1919 ojciec Pio wiedział, że to będzie znak, iż pójdzie na spotkanie z Tym, któremu poświęcił całe życie przyjmując bez zastrzeżeń wszelkie cierpienia fizyczne i duchowe, które mu się podobało zesłać, aby pomóc nawrócić grzeszników i otworzyć Niebiosa wielkiej liczbie spośród nich. I rzeczywiście 23 września 1968 r. o 2.30 odszedł do tego, który posłużył się nim w sposób tak niezwykły. Jeszcze w przeddzień odprawił Mszę św. i spowiadał aż do wieczora. Ponad 100 tys. ludzi uczestniczyło w pogrzebie. Mszę św. celebrowało 35 kapłanów i 2 biskupów. Po śmierci stygmaty Ojca Pio zniknęły.
Dziś, z Nieba, Ojciec Pio nadal wyprasza wszelkie rodzaje cudów, tak samo jak za życia. A jego zapach nie raz wskazuje, że jest z nami.

Prości pielgrzymi, wytrawni pisarze, uczeni teologowie, autorzy licznych książek o O. Pio zgłębiają codzienne takie, wydawałoby się, zwyczajne i monotonne życie człowieka, który stał się znakiem zapytania dla współczesnego świata, który w swoim ciele, przez pięćdziesiąt lat, nosił znamiona będące znakiem uczestnictwa w cierpieniach Syna Bożego. Ojciec Pio - patron ufnej wiary, pokornego wyrzeczenia się swoich słabości, cierpliwie i z miłością znoszonego cierpienia, posłuszeństwa i wierności Kościołowi.
Człowiek z "tego świata", a zarazem człowiek, który poznał rzeczywistość, przekraczającą ludzkie poznanie.

ROZWAŻANIE ŚWIĘTEJ AGONII AUTORSTWA O. PIO

Duchu Święty, oświeć mój umysł i rozpłomień me serce w rozważaniu Męki Jezusowej. Pomóż mi przeniknąć to misterium miłości i cierpienia mojego Boga, który, stawszy się człowiekiem, cierpi, kona, umiera dla mnie. Wieczysty, nieśmiertelny, zniża się by poddać się niesłychanemu męczeństwu, okropnej śmierci na krzyżu, pośród zniewag, drwin i bluźnierstw, pragnąc ocalić swoje stworzenie, które obraziło Go i które tarza się w błocie grzechu. Człowiek lubuje się w grzechu, a Bóg, z powodu grzechu, jest smutny aż do śmierci. Męki okrutnego konania sprawiają, że zrasza Go krwawy pot... Pod koniec swego ziemskiego żywota, oddawszy się nam całkowicie w Sakramencie swojej Miłości idzie Pan do Ogrodu Oliwnego, znanego uczniom, również i Judaszowi. Po drodze poucza ich i przygotowuje do swojej rychłej Męki. Zachęca ich, aby z miłości do Niego znosili kalumnie, prześladowania aż do śmierci, chce przemienić ich na swoje podobieństwo, swój Boski wzór. W chwili wkroczenia w gorzką Mękę nie myśli o sobie, lecz o tobie... W ogrodzie Mistrz oddala się od uczniów, w towarzystwie tylko trzech świadków swojej Agonii: Piotra, Jakuba i Jana. Czy, widziawszy Go przemienionego na górze Tabor, potrafią rozpoznać Człowieka - Boga w tej istocie przygniecionej śmiertelną trwogą? Wchodząc do ogrodu polecił im: “Zostańcie tutaj! Czuwajcie i módlcie się, byście nie ulegli pokusie”.

Czuwajcie, gdyż nieprzyjaciel nie śpi. Zawczasu uzbrójcie się w oręż modlitwy, abyście nie zostali zaskoczeni i wciągnięci w grzech. Oto godzina mroków. Oddaliwszy ich odchodzi na rzut kamieniem i kładzie się twarzą ku ziemi. Jego dusza tonie w morzu goryczy i nieprzeniknionego smutku. Zrobiło się późno. Złowieszcze cienie przemykają w bladą noc. Księżyc wydaje się nabrzmiały krwią. Wiatr porusza drzewami i przenika do kości. Cała przyroda zdaje się drżeć w tajemnym przestrachu. O nocy, jakiej nie było! Oto miejsce, gdzie Jezus się modli. Odziera swoje Święte człowieczeństwo z siły, do jakiej ma Ono prawo, zjednoczone z Osobą Boską. Zanurza je w czeluść smutku, trwogi, upodlenia. Jego Duch wydaje się pogrążony... Widzi już teraz całą swoją Mękę. Widzi tak kochanego apostoła Judasza, który sprzedaje go za kilka groszy... Oto spieszy drogą do Getsemani, by zdradzić Go i wydać! Czyż niedawno nie nakarmił go swoim Ciałem, nie napoił swoją Krwią? Na kolanach umył mu stopy, przytulił do Serca, ucałował je. Czyż nie uczynił wszystkiego, by zatrzymać go na skraju świętokradztwa lub przynajmniej skłonić do skruchy? Ale na nic to się zdało, Judasz gna ku zatraceniu... Jezus płacze. Widzi siebie, wleczonego po ulicach Jerozolimy, gdzie jeszcze kilka dni temu obwoływano Go Mesjaszem. Widzi jak policzkują Go przed Najwyższym Kapłanem. Słyszy wrzaski: “Niech zginie”! On, Twórca Życia, wleczony niby ludzki łachman od jednego do drugiego trybunału. Lud, Jego lud, tak miłowany, tak obdarowywany, wygwizduje Go, popycha, żąda głośno Jego śmierci i to jakiej! Śmierci na krzyżu. Słyszy fałszywe oskarżenia. Widzi, jak biczują Go, nakładają koronę z ciernia, wyśmiewają, oddają Mu pokłony, jak przed fałszywym królem. Widzi jak skazują Go na krzyż, jak pnie się na Kalwarię, upadając pod ciężarem, chwiejąc się, zwalając na ziemię... Oto już na górze, odarty z szat, rozciągnięty na krzyżu, bezlitośnie przybity, wzniesiony między niebem i ziemią. Zwisa bezsilnie przytwierdzony gwoździami, cierpiąc niewymownie. Boże mój! Jakże długa to, trzy godziny trwająca agonia, pośród wrzasków motłochu, pijanego gniewem! Widzi, jak gardło i wnętrzności pali mu ogniste pragnienie, które ugasić ma ocet i żółć. Widzi swego Ojca, który opuszcza Go, i swoją Matkę, złamaną bólem. Śmierć następuje pośród dwu złoczyńców. Jeden wyznaje swoje winy i może być ocalony, lecz drugi bluźni i kona potępiony. Widzi zbliżającego się z włócznią Longinusa, który przebije Mu serce.

I oto dokonało się najgłębsze poniżenie ciała i duszy, które rozdzielają się... Widzi wszystko po kolei, scenę za sceną, a widok ten przytłacza Go i przeraża. Czy cofnie się? Od pierwszej chwili wszystko przyjął, na wszystko się zgodził. Dlaczego zatem to krańcowe przerażenie? Bo wystawił swoje święte człowieczeństwo niczym tarczę, w którą biją ciosy Sprawiedliwości, znieważonej grzechem. Jego osamotniony Duch żywo odczuwa wszystko, co przyjdzie Mu wycierpieć. Za taki grzech taka kara. Jest zmiażdżony, bo sam wydał się na lęk, na słabość, na skonanie. Wydaje się dochodzić granic cierpienia, leży wyciągnięty twarzą ku ziemi przed Majestatem swego Ojca. Święte Oblicze Człowieka-Boga, które cieszy się błogosławioną wizją Boga, leży oto w pyle ziemi, zmienione nie do poznania. Mój Jezu! Czyż nie jesteś Bogiem? Panem nieba i ziemi? Równym Ojcu? Dlaczego poniżasz się tak bardzo, że aż tracisz ludzki wygląd? Ach, tak... rozumiem! Chcesz nauczyć mnie, owładniętego pychą, że aby obcować z niebem, muszę pochylić się aż do ziemi. Padasz, aby odkupić moją arogancję. Chylisz się aż do ziemi, jakbyś chciał złożyć na niej pocałunek pokoju, pogodzić niebiosa z ziemią... Jezus podnosi się, spogląda błagalnie w górę, wyciąga ramiona i modli się. Jaka bladość śmiertelna okrywa Jego twarz! Błaga Ojca, który odwraca się od Niego. Modli się z synowską ufnością, ale dobrze zna swoje miejsce. Wie, że jest Żertwą ofiarną za cały ludzki rodzaj, wystawioną na gniew obrażonego Boga. Wie, że tylko On może zadośćuczynić nieskończonej Sprawiedliwości i pogodzić Stwórcę ze stworzeniem. Pragnie, domaga się tego. Jednak wszystko w nim jest dosłownie zmiażdżone. Cała Jego natura wzdraga się przed taką Ofiarą. Duch wszakże jest gotów na unicestwienie i twarda walka trwa. Jezu, jakże możemy prosić Cię, byś nam dał siły, kiedy widzimy Cię tak słabym i poniżonym? Tak, rozumiem! Wziąłeś na siebie całą naszą słabość. Żeby dać nam swoją siłę, stałeś się ofiarą. Pragniesz nas nauczyć, że tylko w Tobie mamy pokładać całą naszą ufność, nawet jeśli niebo wydaje się nam ze spiżu. Konając Jezus woła do Ojca: “Jeżeli to możliwe, oddal ode Mnie ten kielich”. Jest to krzyk natury, która zagrożona, z ufnością zwraca się ku niebu. Chociaż wie, że nie zostanie wysłuchany, bo sam tego pragnie, jednak modli się.

Jezu mój, dlaczego prosisz o coś, o czym wiesz, że nie otrzymasz tego? Jakaż zawrotna tajemnica! Smutek, jaki Cię przygniata, każe Ci żebrać o pomoc i wsparcie, ale Twoja miłość ku nam i Twoje pragnienie, by zwrócić nas Bogu sprawiają, że mówisz: “Nie Moja, lecz Twoja wola niechaj się stanie”. Jego osamotnione Serce pragnie wsparcia. Powoli powstaje, idzie chwiejnym krokiem, zbliża się do uczniów. przynajmniej oni, przyjaciele, powiernicy, pojmą, podzielą Jego udręczenie... Znajduje ich pogrążonych we śnie. Jakże nagle czuje się samotny i odepchnięty! “Szymonie, śpisz? - pyta cicho Piotra. Ty, który zapewniałeś Mnie, że do śmierci Mnie nie opuścisz?” Zwraca się ku innym: “Nie mogliście więc czuwać jednej godziny ze Mną?”. Raz jeszcze zapomina o własnych cierpieniach, myśląc tylko o nich: “Czuwajcie i módlcie się, by nie popaść w pokuszenie!” Zdaje się mówić im: “Jeśli tak szybko zapomnieliście o Mnie, który zmagam się i cierpię, to przynajmniej we własnym interesie czuwajcie i módlcie się”. Ale oni półprzytomni z senności, ledwo Go słyszą. O mój Jezu, ileż szlachetnych dusz, wzruszonych Twoimi skargami, trwa u Twego boku w Ogrodzie Oliwnym, dzieląc Twą gorycz i śmiertelne udręczenie! Ileż serc poprzez wieki wielkodusznie odpowiedziało na Twoje wezwanie! Oby pocieszyły Cię i oby, dzieląc Twoje cierpienia, mogły współpracować w dziele zbawienia! Obym i ja mógł do nich należeć i ulżyć Ci chociaż odrobinę, o mój Jezu! Jezus wraca na miejsce modlitwy i widzi inny, o wiele straszliwszy obraz: wszystkich naszych najdrobniejszych nawet grzechów. Widzi krańcową wulgarność ludzi, popełniających je. Wie, jak bardzo obrażają Boski Majestat. Widzi wszystkie nikczemności, wszystkie sprośności, wszystkie bluźnierstwa brukające serca i wargi stworzone, aby wyśpiewywać Bożą Chwałę. Widzi świętokradztwa, które hańbią kapłanów i wiernych. Widzi potworne nadużywanie sakramentów, które On ustanowił dla naszego zbawienia, a które mogą się stać przyczyną naszego zatracenia. Musi wziąć na siebie całe to cuchnące błoto ludzkiego zepsucia.

Musi, tak przybrany, stanąć przed Świętością swego Ojca. Musi odkupić każdy grzech z osobna i oddać Ojcu całą Jego zdeptaną Chwałę. Musi, żeby zbawić grzesznika, zejść do tego bagna. Nawet to nie powstrzymuje Go. Błoto niczym potworna fala osacza Go, zalewa, przygniata. Oto staje przed obliczem Ojca, Boga Sprawiedliwości. On, Święty Świętych, uginający się pod ciężarem grzechów, podobny do grzeszników. Któż zgłębi Jego zgrozę i najwyższą odrazę. Ten jęk wstrętu, te straszliwe mdłości? Wziąwszy na siebie wszystko, bez żadnego wyjątku, pada pod potwornym brzemieniem i jęczy pod ciężarem Bożej Sprawiedliwości, w obliczu Ojca, który dozwolił Jemu, swojemu Synowi, ofiarować się jako ofiara za grzechy świata i stać się jakby “potępionym”. Jego czystość wzdraga się pod tym nikczemnym ciężarem, ale widzi jednocześnie Sprawiedliwość obrażoną, grzesznika potępionego... Dwie siły, dwie miłości ścierają się w Jego Sercu. Zwycięża obrażona Sprawiedliwość. Jakiż to jednak widok nieopisanie żałosny! Ten człowiek obarczony wszystkimi naszymi brudami, On, Świętość istotowa, złączony, zewnętrznie choćby, z przestępcami... Drży jak liść. Żeby stawić czoło tej straszliwej agonii, pogrąża się w modlitwie. Pochylony przed Majestatem Ojca błaga: “Ojcze, oddal ode Mnie ten kielich!”. To tak, jakby mówił: “Ojcze, pragnę Twojej Chwały. Pragnę dopełnienia Twojej Sprawiedliwości, pragnę pogodzenia rodzaju ludzkiego. Ale nie za tę cenę! Nie, żebym Ja, sama Świętość, aż tak został splamiony grzechem!... Ojcze, który wszystko możesz, oddal ode mnie ten kielich i znajdź w nieprzebranych skarbach Twojej Mądrości jakiś inny sposób zbawienia. Jeśli jednak tego nie chcesz, niechaj stanie się Twoja, a nie Moja wola!. I tym razem modlitwa Zbawiciela zostaje bez odpowiedzi. Ogarnia Go trwoga śmierci. Dźwiga się z trudem, szukając wsparcia. Czuje, że siły Go opuszczają. Potykając się, kroczy z trudem w stronę uczniów. I znowu znajduje ich śpiących. Jego smutek pogłębia się. Budzi ich tylko.

Czy zmieszali się? Jezus już nic nie mówi. Widzą tylko, że jest nieopisanie smutny. Zachowuje dla siebie całą gorycz tego opuszczenia. - Jezu mój, jakże głęboką troskę odczytuję w Twoim sercu, przepełnionym udręką. Widzę, że oddalasz się od uczniów, ugodzony prosto w serce. Gdybym mógł pomóc Ci choć trochę, ulżyć Ci nieco... Ale, nie potrafię nic innego, płaczę tylko przy Tobie. Łzy mojej miłości i współczucia mieszają się z Twoimi łzami, wznosząc się ku tronowi Ojca, by Go błagać o litość nad Tobą i tyloma duszami, zanurzonymi we śnie grzechu i śmierci. Jezus wraca na miejsce swojej modlitwy wyczerpany, pełen żałości. Nie klęka, lecz pada na ziemię. Czuje się jakby zdruzgotany przez śmiertelną mękę, a Jego modlitwa staje się jeszcze intensywniejsza. Ojciec odwraca od Niego swój wzrok, jakby był najwstrętniejszym z ludzi. Wydaje mi się, że słyszę skargi Zbawiciela: “Gdyby przynajmniej człowiek, dla którego cierpię, zechciał korzystać z łask, jakie dla niego przez Moje cierpienie uzyskuję. Gdyby przynajmniej uznał prawdziwą wartość ceny, jaką płacę, aby go odkupić i dać mu życie dziecka Bożego! Ach, ta miłość rozdziera Mi serce okrutniej niż oprawcy, którzy rozedrą niedługo Moje ciało...” Widzi człowieka, który nie wie, bo nie chce wiedzieć; który bluźni Bożej Krwi, i co jeszcze bardziej nie do naprawienia, używa Jej na swoje zatracenie. Jakże niewielu skorzysta z Niej, iluż innych zmierza ku zgubie! Nie przestaje powtarzać w udręczonym swym sercu: “Jakże niewielu korzysta z Mojej Krwi”. Jednak myśl o tej garstce wystarcza, aby stawił czoło męce i śmierci. Nic ani nikt nie niesie Mu odrobiny pociechy. Niebo zamknęło się przed Nim, człowiek przywalony ciężarem grzechu pozostaje niewdzięczny i nic nie wie o Jego Miłości: Jezus czuje jak zalewa Go cierpienie i woła w męce agonii: “Smutna jest dusza aż do śmierci”. Tak mój Jezu, musisz teraz wychylić kielich do dna! Oto jesteś wydany na najokrutniejszą śmierć. Jezu, niechaj nic nie dzieli mnie od Ciebie: ani życie ani śmierć! Jeśli przyłączę się do Twoich cierpień w ciągu mego życia z nieskończoną miłością, dane mi będzie umrzeć z Tobą na Kalwarii i wstąpić wraz z Tobą w Chwałę. Jeśli będę Ci towarzyszyć w Twoich udręczeniach i prześladowaniach, uczynisz mnie godnym miłowania Cię kiedyś twarzą w twarz w niebie i wiecznego wysławiania Cię za Twoją Mękę... Ale spójrzcie oto! Jezus podnosi się z pyłu, silny, niezwyciężony. Czyż nie pragnął “wielkim pragnieniem” tej uczty krwi? Otrząsa się z popłochu, ociera krwawy pot z Oblicza, pewnym krokiem zmierza ku wyjściu z ogrodu. Dokąd idziesz Jezu? Czy jeszcze przed chwilą nie uginałeś się pod ciężarem udręki i bólu? Czyż nie widziałem Cię drżącego i jakby zdruzgotanego okrutnym brzemieniem doświadczeń, które zwalą się na Ciebie? Dokąd idziesz tym nieulękłym i pewnym krokiem? Komu chcesz się wydać? - Posłuchaj, moje dziecko, oręż modlitwy pomógł Mi zwyciężyć.

Mój duch ujarzmił słabość natury. Moc przyszła do Mnie z modlitwy i teraz mogę stawić czoło. Naśladuj Mój przykład i pertraktuj z niebem tak jak Ja! Jezus zbliża się do apostołów, którzy ciągle śpią. Wzruszenie, późna pora, przeczucie czegoś strasznego i nieodwracalnego, zmęczenie sprawiły, że zapadli w kamienny sen. Jezus lituje się nad ich słabością. “Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe!” Jezus woła: “Śpijcie dalej i odpoczywajcie”. Staje na chwilę. Słysząc, że nadchodzi, z trudem otwierają zmorzone snem oczy... Jezus dodaje: “Dosyć! Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się Mój zdrajca”. Jezus widzi wszystko swymi Boskimi oczyma. Zdaje się mówić: “Podczas, gdy wy, Moi przyjaciele i uczniowie śpicie, nieprzyjaciele czuwają i zbliżają się, żeby Mnie pojmać. Ty Piotrze, który niedawno czułeś się tak silny, by iść ze Mną na śmierć, teraz śpisz! Od początku dawałeś Mi dowody swojej słabości. Bądź jednak spokojny. Odkryłem twoją słabość i modliłem się za ciebie. Kiedy wyznasz swój błąd, stanę się twoją siłą i będziesz pasł Moje owieczki... Ty Janie także śpisz? Nie ma już czasu na spanie! Nieprzyjaciel stoi u drzwi. To godzina mocy ciemności. Chodźmy! Całkowicie dobrowolnie idę na spotkanie śmierci. Judasz śpieszy się, by Mnie zdradzić, a Ja idę mu na spotkanie. Nie przeszkodzę proroctwom w wypełnieniu się co do joty. Moja godzina nadeszła: godzina nieskończonego Miłosierdzia". Rozlegają się kroki, zapalone pochodnie napełniają ogród cieniem i purpurą. Jezus idzie naprzód, nieulękły i spokojny... - O mój Jezu, daj mi Twoją siłę, kiedy biedna moja natura buntuje się przed zagrażającym jej złem, abym mógł z miłością przyjąć troski i udręki tego wygnańczego życia. Przywieram z całych sił do Twoich zasług, cierpień, zadośćuczynienia, do Twoich łez, abym mógł współpracować z Tobą w dziele zbawienia, i miał siłę uciekać od grzechu, tej jedynej przyczyny Twojej agonii, Twego krwawego potu i śmierci. Zniszcz we mnie wszystko, co jest niemiłe i odciśnij w moim sercu, ogniem swej Świętej Miłości, wszystkie Twoje cierpienia. Obejmij mnie tak czule, mocno i słodko, bym nigdy już nie zostawił Cię samego w Twoich okrutnych udręczeniach. Proszę o jeden spoczynek: na Twoim sercu. Pragnę tylko jednego: uczestniczyć w Twojej Świętej Agonii. Oby dusza moja upoiła się Twoją Krwią i nakarmiła się chlebem Twojej boleści.


Materiały zaczerpnięte z książki
"Z Chrystusem przybity do krzyża"
wydanej przez OO Kapucynów, Kraków 1992
Inne rozważania

Przygotował Wiesław Matuch

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin