Leszek Andrzejczak.doc

(34 KB) Pobierz
Leszek Andrzejczak

Leszek Andrzejczak

 

Bóg przybył z mocą

 

Moje spotkanie z Jezusem miało miejsce w 1988 roku. A zanim pozwoliłem na to, aby mnie znalazł, przeszedłem długą drogę. Wstąpiłem na nią w 1980 r. w Szczecinie, gdy za wagarowanie umieszczono mnie w pogotowiu opiekuńczym. Miałem wtedy 10 lat. Stamtąd trafiłem do domu dziecka w Szczecinie. Dopóki nie narozrabiałem, było tam nawet fajnie.

 

Kiedy moi koledzy kradli, stałem na tak zwanych czatach. Dostałem za to najgorszą karę, zamknięcie w domu poprawczym. Wpierw jednak, przebywałem przez pół roku w schronisku dla nieletnich. Ledwo przekroczyłem jego próg, oberwałem po twarzy za to, że tam trafiłem. Na drugi dzień ścięto mnie na łyso. Każdy kto przechodził bił mnie po głowie i dodawał, że to na porost włosów.

 

Ponieważ było mi ciężko, zacząłem żałować tego, co zrobiłem, lecz nie była to skrucha grzesznika przed Bogiem. Z czasem przyzwyczaiłem się do pobytu w schronisku i tak minęło 6 miesięcy. Potem przewieziono mnie do domu poprawczego w Iglicach, gdzie przebywałem trzy lata. Pierwszy rok był bardzo ciężki do przetrwania. Często obrywałem za przedziwne rzeczy. Za to że byłem świeży. Za to, że stawałem w obronie tych, co nie grypsowali.

 

Następne dwa lata były w miarę spokojne. Po trzech latach pobytu, napisałem podanie o przeniesienie mnie do zakładu o charakterze półwolnościowym do Łobza. W pierwszym dniu pobytu, stałem się dla pensjonariuszy ze stażem, workiem do treningu boksu. Jak zwykle za to, że byłem świeży. Za to, że naraziłem się w poprzednim zakładzie w Iglicach.

 

Okładało mnie pięciu. Chociaż chciałem się bronić, nie miałem szans. Kiedy się to skończyło, poszedłem do pokoju z zamiarem wybicia ich wszystkich i skończenia ze sobą.

 

W pokoju na tapczanie, leżał jeden z tych, co mnie okładali i czytał Biblię. Pewnego wieczoru powiedział do mnie:

- Za każdym razem, kiedy kogoś uderzę, lub zrobię mu coś złego, to kładę się wieczorem i modlę się, aby mi Bóg to wybaczył.

- Wpierw okładasz innych, a później czytasz Biblię i przepraszasz Boga?- zapytałem z niedowierzaniem.

- Wiesz muszę pokazać, że jestem twardy - odpowiedział.

 

Kiedy po kilku miesiącach, wychodził na wolność, dał mi Nowy Testament. Ten sam egzemplarz, który wtedy czytał.

- Daję ci moją Biblię, czytaj ją. Mnie ona już nie będzie potrzebna. I mi ją wręczył.

 

Wziąłem ją i położyłem na mojej półce. Po pewnym czasie sięgnąłem po nią. Była już troszkę zakurzona. Zacząłem czytać. Czytałem codziennie w każdej wolnej chwili. Rano przed śniadaniem, po śniadaniu, przed pracą i po pracy, przed szkołą i po szkole, przed kolacją i po kolacji. Dzień kończyłem czytaniem. Biblia stała się dla mnie jak narkotyk. Nie rozumiałem tego co czytam, aż doszedłem do momentu ukrzyżowania. Gdy czytałem ten fragment, kiedy Jezus szedł na śmierć, a potem relację o przybijaniu gwoździ w Jego dłonie, w Jego stopy, a jakby tego wszystkiego było mało opowieść o zniewagach, policzkowaniu na jakie był wystawiony, zobaczyłem to wszystko, jakbym tam był. Czułem to napięcie ,słyszałem krzyk ludzi i westchnienia Jezusa, stukot narzędzi. Nie potrafię do końca powiedzieć, czy to była jawa, czy śniłem, ale zacząłem płakać jak dziecko. Nie chciałem więcej udawać twardziela, płakałem teraz jak szczeniak.

 

Przeczytałem wtedy cały Nowy Testament, prócz Objawienia Jana. Dziś wiem, że nie byłem wtedy jeszcze gotowy, aby zmierzyć się z tą częścią Biblii .

 

Po trzech latach, przyszła upragniona wolność.

 

Do dziś pamiętam ten dzień. 28 sierpnia 1988 r. pojechałem do domu. Po drodze zastanawiałem się, co będę robił? Jak dam sobie radę? Wszedłem do domu. Włączyłem telewizor. Nastawiłem czajnik i rozmyślałem. Szczerze mówiąc, nie umiałem żyć na wolności. W zakładzie dali mi jeść, ubrali, wysłali do szkoły i do pracy. Nagle wstałem, spakowałem się i postanowiłem wracać z powrotem. Wychodząc z bramy spotkałem mamę. Była szczęśliwa, że wróciłem. Chociaż nie chciałem, poszedłem z nią do domu. Nie przyznałem się, że chciałem wracać.

 

Z domu wychodziłem tylko w nocy. W dzień zawsze łatwiej o spotkania z ludźmi, a ja się ich bałem. W nocy czułem się bezpiecznie, bo było pusto. Czułem się wtedy jak małpa przywieziona z Afryki i wypuszczona w wielkim mieście. Byłem przerażony. Jedyne o czym pamiętałem, to żeby się trzymać na baczności przed ludźmi.

 

Z tego zaklętego kręgu, pomógł mi się wydostać kolega z domu dziecka. Rozmawialiśmy o Bogu, Biblii. Nie wierzył, że całą przeczytałem. Z tajemniczym uśmiechem zaprosił mnie kiedyś na prelekcję filmu. Nie byłem przekonany czy robię dobrze, ale poszedłem z nim wychodząc z założenia, że mi to nie zaszkodzi. Kiedy weszliśmy byłem zaskoczony atmosferą. Ludzie się do mnie uśmiechali. Podchodzili do mnie, żeby się przywitać przez podanie ręki. Nie miałem zwyczaju podawania obcym ręki, ale głupio było odmawiać. Byłem zdziwiony, że zupełnie obcy ludzie witają się ze mą tak, jakby znali mnie od wielu lat. Ten film nosił tytuł "Krzyż i sztylet". Tak mi się spodobał, że kupiłem książkę pod tym samym tytułem. Czytałem ją łapczywie. Pod jej wpływem, zacząłem o sobie inaczej myśleć. Przełamywałem strach i wstyd. Zacząłem wychodzić z domu w dzień. Jacek przychodził do mnie codziennie. Rozmawialiśmy o Bogu. Pomagał mi konfrontować to, co o Nim wiedziałem, co sobie wyobrażałem z tym, co Bóg sam objawił o sobie w Piśmie Świętym.

 

Pewnego dnia poszedłem z nim do Lucyny. Razem z przyszłym mężem, zaczęła opowieść o Jezusie, o tym co On uczynił na Golgocie dla każdego człowieka, także dla mnie. Potem zapytała mnie.

- Czy chciałbyś, aby Jezus był Twoim Panem?

- Chciałbym, odpowiedziałem.

- A wierzysz w to, że On zmarł i Bóg Go wskrzesił z martwych?

- Wierzę, przytaknąłem.

- Teraz powiedz to swoimi słowami, powiedziała.

- Wierzę, że Jezus zmarł, a Bóg Go wskrzesił trzeciego dnia, powiedziałem.

Wtedy oni zaczęli się cieszyć, klaskać z radości. Pomyślałem, że zachowują się dziwnie. Gdy się już uspokoili Lucyna zapytała, czy wiem co się przed momentem stało?

- Nie, nie wiem.

- Zostałeś zbawiony.

- Pozwól, że coś ci przeczytam, dodała i przeczytała z Listu do Rzymian 10, 9-10 "Bo jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg Go wskrzesił z martwych, zbawiony będziesz".

- Pomodlisz się z nami?, zapytała.

- Nie potrafię, odpowiedziałem.

 

Wtedy oni pomodlili się za mnie. Słuchałem oparty o tapczan, gdy nagle jakaś dziwna siła zaczęła mnie przeginać do przodu. Stawiałem co prawda opór, ale daremnie. I w ułamku sekundy schyliłem się, złożyłem ręce do modlitwy i zacząłem płakać jak nigdy dotąd. Powiedziałem sam, Panie wybacz mi. To była cała moja modlitwa. Teraz pisząc to łykam łzy, tak jakbym przeżywał to jeszcze raz. Są to przeżycia, których nigdy nie da się zapomnieć. Po modlitwie, Lucyna zapytała, czy chcę przyjąć Jezusa do swego serca. Już bez wahania powiedziałem tak. W tej samej chwili, wszystkie przykre wspomnienia gdzieś uleciały. Tą radością zacząłem dzielić się ze wszystkimi znajomymi, z braćmi, z mamą. Wszystkim chciałem powiedzieć, że Jezus prawdziwie żyje. Znów miałem po co żyć. Nigdy przez całe moje życie nie zaznałem większej miłości, od tej którą dał mi Jezus Chrystus. Z wdzięczności, chcę żyć tak, abym mógł u kresu ziemskiego życia powiedzieć, dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin