Conrad Joseph - Tajfun i inne.pdf.pdf

(998 KB) Pobierz
96250605 UNPDF
JOSEPH CONRAD
Tajfun
i inne opowiadania
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Ile marynarz z masztu wysokiego
Dokoła widzi morza w dzień bezwietrzny -
Tak wielka była Neptunowa sala...
Keats (Endymiom)
4
Tajfun
5
I
Kapitan MacWhirr z parowca „Nan-Shan” miał oblicze, które w świecie zjawisk fizycz-
nych stanowiło dokładny odpowiednik jego umysłu: nie odznaczało się ani stanowczością, ani
głupotą; nie posiadało żadnych cech wybitnych; było po prostu zwyczajne, beznamiętne i
niewzruszone.
Jego wygląd mógł czasami sugerować co najwyżej nieśmiałość, kiedy przesiadywał w róż-
nych biurach na lądzie, ze słabym uśmiechem na opalonej twarzy i spuszczonymi oczyma.
Skoro je podniósł, widać było, że są błękitne i patrzą prosto na rozmówcę. Włosy jasne i nad-
zwyczaj cienkie obejmowały od skroni do skroni łysą kopułę czaszki niby kępa puszystego
jedwabiu. Natomiast zarost twarzy, koloru płomiennej marchwi, wyglądał jak szczeć mie-
dzianego drutu przycięta krótko nad linią ust; i choćby nie wiedzieć jak gładko się ogolił, kie-
dy tylko poruszył głową, ogniste, metaliczne błyski przebiegały mu po policzkach. Wzrostu
był mniej niż średniego, o plecach lekko zaokrąglonych, a kończynach zbudowanych tak
mocno, że ubrania wydawały się zwykle odrobinę przyciasne na nogach i ramionach. Jakby
niezdolny pojąć różnicy klimatów na rozmaitych szerokościach geograficznych, nosił zawsze
brązowy melonik, brązowy garnitur i ciężkie czarne buty. Ten portowy strój nadawał jego
krępej postaci wygląd sztywnej, niezgrabnej elegancji. Cienki srebrny łańcuszek zegarka zwi-
sał na kamizelce, a kiedy schodził na ląd, nieodmiennie ściskał w potężnej, owłosionej ręce
swój elegancki parasol w najlepszym gatunku, ale zazwyczaj nie zwinięty. Młody Jukes,
pierwszy oficer, odprowadzając dowódcę do trapu, zdobywał się czasami na delikatną uwagę:
„Pan pozwoli, panie kapitanie” ─ i wziąwszy z szacunkiem parasol, unosił drążek, potrząsał
fałdami, w mgnieniu oka dokładnie je skręcał i oddawał kapitanowi; a minę miał przy tym tak
uroczystą, że pan Salomon Rout, pierwszy mechanik, paląc nad świetlikiem swoje poranne
cygaro, odwracał głowę, aby ukryć uśmiech. „Atak! Ten przeklęty drapak... Dziękuję panu,
dziękuję” ─ bąkał kapitan serdecznie, nie podnosząc oczu.
Mając tyle tylko wyobraźni, ile trzeba na przeżycie każdego poszczególnego dnia, był spo-
kojny i pewien siebie: z tego samego powodu nie było w nim ani trochę zarozumiałości.
Zwierzchnik obdarzony wyobraźnią bywa obraźliwy, wyniosły i trudno go zadowolić; każdy
zaś statek dowodzony przez kapitana MacWhirra był pływającym siedliskiem zgody i spoko-
ju. Prawdę mówiąc kapitanowi równie trudno byłoby ulec jakiemuś wybrykowi fantazji, co
zegarmistrzowi złożyć chronometr bez żadnych narzędzi prócz dwufuntowego młota i piły. A
jednak nieciekawe życie ludzi całkowicie pochłoniętych sprawami bieżącej chwili posiada
również swoje tajemnice. Na przykład w wypadku kapitana MacWhirra nie można było w
żaden sposób zrozumieć, co skłoniło do ucieczki na morze tego całkiem udanego syna drob-
nego sklepikarza z Belfastu. A przecież to właśnie zrobił, kiedy miał piętnaście lat. Wystar-
czyło się nad tym zastanowić, by wyobrazić sobie jakąś olbrzymią, potężną a niewidzialną
rękę, która wsuwa się w ziemskie mrowisko, chwyta za ramiona, uderza głowami o głowy i
pcha nieświadomych ludzi w kierunku niezrozumiałych celów, w strony, o których im się
nawet nie śniło.
Ojciec nigdy mu w gruncie rzeczy nie wybaczył tego głupiego nieposłuszeństwa. „Mogli-
byśmy się obejść bez niego ─mawiał później ─ ale mamy przecież sklep, a to nasz jedyny
syn”! Po jego zniknięciu matka bardzo płakała. Ponieważ nie przyszło mu na myśl zostawić
jakąś wiadomość o sobie, opłakiwano go jako zmarłego, dopóki po ośmiu miesiącach nie
przyszedł pierwszy list z Talcahuano. Był krótki i zawierał stwierdzenie: „Mieliśmy bardzo
piękną pogodę podczas rejsu”. Widocznie jednak w przekonaniu piszącego jedyną ważną
wiadomość stanowił fakt, że tegoż dnia kapitan wciągnął go na listę stałej załogi w stopniu
zwykłego marynarza. „Bo umiem pracować” ─ wyjaśnił. Matka znowu zalała się łzami, a
ojciec wyraził swoje uczucia słowami: „Tom jest osłem”. Był to zażywny mężczyzna skłonny
6
Zgłoś jeśli naruszono regulamin