Stanisław Michalkiewicz - Bijatyki na Titanicu.doc

(27 KB) Pobierz
Bijatyki na „Titanicu”

2 kwietnia 2003

Bijatyki na „Titanicu”

Wojna w Iraku wypchnęła z mediów wojny znacznie nam bliższe. Fakt, że pan Kwaśniewski wszedł w ostry konflikt z panem Millerem, jeszcze został odnotowany - ale to wcale nie najważniej­sza z „ wojen na górze”. Kwaśniewski i Miller na konflikt byli skazani od dawna, nic tu zaskakującego, poza może woltą Urbana, który zaczął sypać swoich partyjnych kole­gów. Wywołało to, nawiasem mówiąc, cie­kawą reakcję propagandową zaatakowa­nych, wspartych przez żądnych łatwej wier­szówki, a nieskorych do samodzielnego myślenia publicystów. Oto utarło się, w tonie błyskotliwe­go pseudoparadoksu, dziwić, że prawica „na­gle zaczęta powoływać się na Urbana”, że stał się on jej „autorytetem moralnym” itd. Głupie gadanie. Od zawsze jest tak, że gangsterzy sypią się nawzajem, czasem po to, by się wybielić, czasem żeby zaszkodzić konkurencji - i nigdy jeszcze nie słyszałem, jako żywo, by sąd opierający się na zezna­niach jakiegoś „Salcesona” czy innego łysola albo policja przechwytująca przemyt „ Wołomina”, o którym wie dzięki anonimo­wym telefonom z „Pruszkowa”, oskarżane były o to, że bandyci stali się ich autoryte­tami. Zadenuncjowanie przez Urbana prak­tyk i obyczajów rządu Millera opiera się na podobnym mechanizmie i fakt, że Urban ta­kiej denucjacji się dopuścił, nie czyni go osobą ani odrobinę mniej godną pogardy.

Ale, wracając do głównej sprawy - nie to jest ciekawe i znaczące, że Kwaśniewski wdał się w szarpaninę z Millerem. Ciekawe i znaczące jest to, że jednocześnie wszedł w konflikt z ludźmi stanowiącymi dawniej jego najwierniejsze zaplecze, z Ordynacką i całą formacją cwaniaczków, którzy w la­tach 80. garnęli się do PZPR i jej młodzie­żowych przybudówek nie po to, by „bronić socjalizmu”, ale by robić kariery, wchodzić w „ układy” i wciskać się, gdzie tylko można, wykorzystując fakt, że uczciwi ludzie woleli się wtedy od reżimowego „życia publiczne­go” trzymać z daleka. Kwaśniewski, czło­wiek o podobnej mentalności i życiorysie, był im zawsze politycznym patronem, on wi­dział w Kwiatkowskich i Czarzastych swo­ich pretorian, oni w nim - ideał udanie przecwaniaczonego żywota. I oto nagle ten sam Kwaśniewski bije właśnie w Czarzastego i Kwiatkowskiego? I to angażując się poli­tycznie po stronie Michnika, którego ludzie Ordynackiej zwykli uważać raczej za, by użyć określenia W. I. Lenina, „pożytecznego idiotę” niż za równorzędnego gracza?

Różnie to ludzie interpretują - przeważa opinia, że ten zwrot wynikać ma z oczeki­wań Kwaśniewskiego, iż po upływie prezy­denckiej kadencji zacznie błyskotliwą karie­rę w strukturach zachodnich, w czym spryt i wzajemna solidarność byłych ZSyPiarzy nic mu pomóc nie może, a legendarne kon­takty redaktora Michnika ze światową lewi­cą - i owszem. Osobiście nie do końca wie­rzę, bo znaczyłoby to, iż Kwaśniewski jest bardzo naiwny. Michnik udowodnił już nie­raz, że na politycznego gracza nie nadaje się za grosz, zbyt jest na to pobudliwy, chi­meryczny i podatny na zmienne nastroje. Poza tym, na kim w takim razie miałby się Kwaśniewski oprzeć? Na ludziach pokroju Siwca czy Waniek? Przywódcy polityczni, poza tymi naprawdę dużego kalibru, mają zwyczaj otaczać się ludźmi, którzy ich nie przerastają. Jeśli przywódca taki jest po­zbawiony charakteru, woli i kompetencji, to jego dwór jest ich pozbawiony w jeszcze większym stopniu, i Kwaśniewski nie jest tu wyjątkiem. Wałęsa przynajmniej, kiedy chciał kogoś odwo­łać, to go odwoływał, nawet jeśli formalnie nie miał prawa. Kwaśniewski coś tam mó­wi, potem się z tego rakiem wycofuje, gro­zi, zapowiada, nic z tego wszystkiego nie wynika... Gdybym musiał obstawiać, to konsekwentnie anga­żowałbym pieniądze po stronie jego przeciwnika.

W cieniu tej nik­nie inna wewnątrzeseldowska bijatyka, dla kraju mająca skutki jeszcze bar­dziej żałosne - po­między Kołodką a Hausnerem. Ten drugi, jak się zdaje, skumał w końcu, że otaczany przez lewicę irracjonalnym kultem „anty-Balcerowicz” to showman i kuglarz, z którego butnie ogłaszanych recept na cud wynikają tylko kolejne podwyżki podatków. Zabrał się więc za przygotowanie własnego programu oży­wienia gospodarki - oczywiście, wedle so­cjalistycznej szkoły, poprzez zwiększenie „prorozwojowych” wydatków budżetu. Za­pewne spodoba się to lewicowym działa­czom, może więc Hausner mieć uzasadnione nadzieje, że ostatecznie to właśnie on, a nie Kołodko, doprowadzi Polskę do katastrofy. Okazuje się, że uczyniona symbolem beztro­ska na „ Titanicu” nie jest najgorszym, co się może w obliczu katastrofy dziać. Tam przy­najmniej do ostatniej chwili tańczono, a nie bito się po pyskach.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin