Stanisław Michalkiewicz - PROTECTOR CONFIDECTORUM.doc

(37 KB) Pobierz
Stanisław Michalkiewicz - Protektor confidentorum

Stanisław Michalkiewicz - Protektor confidentorum               2005-01-08 (20:45)              


Protector confidentorum

              Starzy opozycjoniści z pewnością pamiętają nieubłagane prawo Lityńskiego, żeby unikać głośnego wyszydzania komunistów, a zwłaszcza doprowadzania ich pomysłów do absurdu, bo jak tylko usłyszą, to zaraz to zrobią.

              Dzisiaj żadnych komunistów już nie ma; są socjaldemokraci polscy, socjaldemokraci konserwatywni, spod znaku złego (Dy)ducha, no i wreszcie stające po stronie mrówek mrówkojady z UL-a. Prezydent Kwaśniewski już dawno przeprosił za komunizm, a nawet przyznał się, że „zawsze” był pod wpływem paryskiej „Kultury”, więc w tych warunkach prawo Lityńskiego w zasadzie nie powinno już działać. Tymczasem – nic podobnego! Ledwo tylko napisałem w „Najwyższym Czasie!”, że dawni tajni współpracownicy SB utworzą pewnie wkrótce spółdzielnię, w której będą wystawiać sobie nawzajem certyfikaty moralności, a już 13 grudnia JE abp Józef Życiński całkiem serio zaproponował, by w ramach Instytutu Pamięci Narodowej utworzyć specjalną komisję, która wysłuchiwałaby racji dawnych konfidentów, użalałaby się nad nimi, a potem by im „przebaczała”. Inaczej konfidenci nie mają warunków, by wyznać swoje winy – uważa Ekscelencja.

              Niewiarygodne, ale wygląda na to, że Ekscelencja najwyraźniej nie ma większych zmartwień. Trochę to zastanawiające, tym bardziej, że katechizm Kościoła katolickiego poucza, iż do wyznania win nie potrzeba wcale żadnych komisji, tylko szczerej spowiedzi. Jak ktoś chce wyznać jakąś winę, to idzie do konfesjonału, wyznaje, wzbudza w sobie żal doskonały i może uzyskać absolucję. Oczywiście taka absolucja nie jest ostentacyjnie ogłaszana, ale z drugiej strony nikt niepowołany nie dowiaduje się też o winach. Jeśli więc jakiś, dajmy na to, konfident chciałby wyznać swoje winy publicznie, to wystarczyłoby pójść do pierwszej lepszej gazety, a redaktor wydrukowałby takie wynurzenia z pocałowaniem ręki, zwłaszcza gdyby zawierały jakieś interesujące szczegóły. Jestem pewien, że każda redakcja uruchomiłaby specjalną rubrykę, np. „Konfesjonał konfidenta” (w „Gazecie Wyborczej” byłby to oczywiście „Konfesyjonał”), gdzie takie wyznania drukowano by codziennie, albo, dajmy na to, w weekendowych magazynach i po roku, no – najwyżej dwóch, każdy konfident byłby obsłużony, jak się należy.

              `Skoro jednak Ekcelencja nalega na utworzenie specjalnej komisji, to widocznie nie tyle chodzi o stworzenie warunków do „wyznania win”, tylko takiej maszynki do „przebaczania”. Konfident zgłaszałby się do komisji, wyznawał, ona by mu przebaczała i znów mógłby być autorytetem moralnym, jak gdyby nigdy nic.

              Ekcelencja postulował, by komisja była trzyosobowa. Omne trinum perfectum, znaczy się – wszystko potrójne jest doskonałe. Z tego samego założenia musiał wychodzić i inny Józef, tzn. Józef Stalin, nakazując w maju 1935 roku tworzenie w Związku Sowieckim tzw. „trójek”, które miały ludobójstwu lub deportacjom do łagrów nadawać pozory tzw. rewolucyjnej, albo nawet już ludowej praworządności. Oczywiście mimo zewnętrznych podobieństw, między tymi „trójkami” występowałyby też różnice; tamte zajmowały się karceniem, ta zaś – przebaczaniem. Jednak mimo tej zasadniczej różnicy pewien związek między obydwiema trójkami wydaje się oczywisty. Postulowana przez Ekscelencję komisja miałaby wszak przebaczać konfidentom, a więc osobom, których raporty wydawały innych ludzi w szpony tamtych komisji. To znaczy – wydawałyby, gdyby takie „trójki” jeszcze istniały. Na przykład raport tajnego współpracownika SB pseudonim „Cichy” z roku 1978, informujący iż to ja byłem kurierem przewożącym dla opozycji pieniądze od Jerzego Giedroycia, w epoce „trójek” z pewnością przyprawiłby mnie o niechybną śmierć, być może nawet po ciężkich torturach i nic by mi nie pomogła okoliczność, że to właśnie ów „Cichy” wystawiał mi upoważnienia, którymi się wobec Jerzego Giedroycia legitymowałem.

„Cichy” nie doczekał transformacji ustrojowej, ale gdyby był trochę młodszy, to być może zdążyłby jeszcze uzyskać od komisji projektowanej przez Ekscelencję upragnione przebaczenie.
Bo też jakże mu nie przebaczyć? Wystarczy tylko wyobrazić sobie rozterki moralne, jakich doznawał. Ale czy takie rozterki może wyobrazić sobie ktoś, kto sam ich przedtem nie doświadczył? Czy będzie zdolny do aż takiej empatii? To nie jest oczywiste, więc wydaje się, że Ekscelencja powinien jednak trochę swoją koncepcję zmodyfikować. Zamiast tworzyć komisję z niewątpliwych autorytetów moralnych, lepiej byłoby delegować do niej dawnych tajnych współpracowników UB i SB. Taka komisja nie tylko przebaczałaby skwapliwie, ale przede wszystkim – nie zadawałaby żadnych niepotrzebnych pytań ponad to, co ubiegający się o przebaczenie sam wyznał w ekspiacyjnym klamorze. Że np. tak naprawdę to poświęcał się tylko dla dobra Polski (bo co by dopiero było, gdyby tak dopuścić do donosów prawdziwych donosicieli?), albo dla dobra nauki, i tak dalej. Takie rozwiązanie wydaje mi się też bardziej korzystne z punktu widzenia historyczno – pedagogicznego.

              Chodzi o to, że w krytyce systemu totalitarnego chybaśmy trochę zanadto się rozdokazywali. Jeśli naprawdę był on taki totalitarny, to musiał angażować mnóstwo ludzi, czy to w „trójkach”, czy w ich otoczce, ot, np. jako tajnych współpracowników. Skoro był taki totalitarny, to jakże można było wbrew niemu ostentacyjnie robić błyskotliwe kariery?

              Jeśli chodzi o ocenę ogólną, to oczywiście można ją podtrzymywać, zwłaszcza w rocznicowych przemówieniach, czy kazaniach, ale przy zejściu na poziom bardziej szczegółowy od razu widać, że w ten sposób daleko nie zajedziemy. Albo trzeba będzie popaść w panświnizm, że to niby „każdy” umoczył się w „systemie” aż po same dziurki od nosa, albo – że nikt się nie umoczył, że cały ten totalitaryzm, to fantom, to efekt pracowicie preparowanych przez SB fałszywek. Panświnizm wprawdzie może wielu pociągać łatwością dostarczenia płaszczyzny narodowego pojednania (bo jużci; zgoda buduje, niezgoda rujnuje i tak dalej), ale ma tę nieusuwalną wadę, że musi być przyjęty powszechnie i bez zastrzeżeń. Wystarczy, że jedna czy druga cnotliwa Schweine nie pozwoli zapędzić się do panświńskiego chlewa i wszystko na nic. Będzie nadymać się cnotą do granic rozpuku i wytykać zgromadzoną w zagrodzie trzodę nieubłaganym palcem.

              Dlatego unieważnienie totalitaryzmu, podważenie jego autentyczności, jest nie tylko bezpieczniejsze, ale i bardziej pedagogiczne. Wszyscy byli pryncypialni i dzielni; wszyscy wygrali i wszystkim należy się wieniec sprawiedliwości. Nawet Radkiewicz, nawet Humer... Czyż katując AK-owców nie odczuwali aby dramatycznych konfliktów sumienia, czyż tymi mękami duszy nie okupili po stokroć swoich błędów? Więc nie ma co czekać, tylko zwołać towarzyszy z bezpieki, niech tworzą komisję i przebaczają. Gdyby tak jeszcze Ekscelencja pobłogosławił?

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin